Zawsze fascynowały mnie wywiady z ludźmi gór. Pokazują jak daleko tak naprawdę jest przeciętnemu człowiekowi do tego, co dzieje się w górach. Nawet tych najniższych.
Wejście na ośmiotysięcznik to wielki wyczyn. Ale to, co czuje się w górach – czy to Bieszczadach, czy to Alpach czy Kaukazie – daje więcej niż późniejsza świadomość sukcesu. I to można poczuć i zrozumieć tylko w górach.
Dlatego bardzo cenię książki o górach pisane przez ludzi gór – „Annapurna” Maurice Herzoga, „Biała Góra” Zbigniewa Skoczylasa, a wywiady prowadzone przez kogoś, kto nigdy nie przeżył pewnych rzeczy (i nie mówię tu o ekstremach w górach – bo sam nie jestem wybitnym alpinistą, po prostu góry trzeba poznać) są dla mnie dziwne. Pokazują jak bardzo ten „pionowy świat” jest odległy od Warszawy czy Krakowa.
Pytania Remigiusza Grzeli były dziwne dla kogoś, kto choć trochę zna góry. Typowe dla ludzi z miasta. Kinga odpowiadała, wyjaśniała jak to jest tam wysoko. Ale, jak we wszystkich wywiadach z „Hotelu Europa” było tam dużo rozmów osobistych. Tak czy inaczej – polecam.
W komentarzach pytacie, czemu uważam, że te pytania były dziwne. Myślę, że kilka cytatów powinno trochę wyjaśnić:
[Kinga mówi o planach wejścia na Dhaulagiri] „Szczyt, na którym nie była dotąd żadna Polka. To dlatego?”
„Dlaczego w górę wchodzi się zawsze z partnerem?”
„Jak wygląda wspólna droga?”
[O liczeniu kroków] „Liczysz jak dużo ich zostało?”
Wydaje mi się, że większość, ogromna większość, osób choć trochę obeznanych z górami odpowie na takie pytania dokładnie tak, jak Kinga. Wprawdzie nie byłem w górach najwyższych, ale wiem, dlaczego w trudnym terenie idzie się w grupie (2-3 osoby), wiem jak wygląda marsz z kimś przez wiele godzin trudnej trasy. Zdarzyło mi się też liczyć kroki…po to żeby iść dalej.