Pisałem już o „Hotelu Europa” Remigiusza Grzeli. Wciąż nie skończyłem jeszcze tej książki, ale – zgodnie z zapowiedzią – pozwolę sobie na polemikę z kilkoma rozmówcami.
Barbara Hendricks – czarna sopranistka, wychowana w Ameryce w czasie apartheidu. Rozmowa, w ramach walki z uprzedzeniami, skupiła się właśnie na kolorze skóry pani Hendricks, na tym jaka była prześladowana w młodości.
Zgadzam się w pełni – była prześladowana. Ale odnajduję w tej rozmowie wieczny powrót do przeszłości, do tego, że „ach, jaka jestem biedna i skrzywdzona”. Przesadzam? Być może, ale opieranie swojej osobowości na byciu ofiarą nie jest szczególnie inspirujące, chociaż dość popularne.
Poza tym niespecjalnie lubię przesadzony mistycyzm w stylu „Moje życie jest błogosławione” (cytat z rozmowy). Wszystko to rzecz jasna subiektywne odczucia, ale każdy książkę czyta dla siebie właśnie.
Po chwili rozmowa schodzi na temat polityczno-gospodarczy: „Proszę spojrzeć choćby na ostatnie wybory. Głosy podzieliły się po połowie. Nie jest tak źle z myśleniem” (wypowiedź o wyborach w USA w 2004 ). To takie 2 refleksje: małpy też zagłosowałyby mniej więcej pół na pół, a fakt, że socjalista dostał odpowiednią liczbę głosów jeszcze nie świadczy o tym, że społeczeństwo amerykańskie do czegoś dorasta. Przeciwnie, od kilkuset lat jest coraz gorzej.
R.G. Czy Ameryka ma problem rasowy?
B.H. O tak. Ale dziś to jest bardziej związane z ekonomią. Biedni czarni ludzie nie mają swoich „adwokatów” i reprezentantów w rządzie. Bogaci czarni Amerykanie nie mają tylu problemów.
No to wychodzi na to, że trzeba wspierać tych biednych, tak? Czyli wracamy do problemu socjalizmu – doktryny tak popularnej, że trudno znaleźć jej przeciwników. To ja chyba kiedyś jednak napiszę coś więcej na ten temat. O ile jeszcze będzie wolno.
Wychodzi na to, że się na poglądach pani Hendricks powyżywałem. Ale świat nie jest czarno-biały, więc teraz dla odmiany coś, pod czym podpisuję się obiema rękami: „Terroryzm karmi się strachem, kiedy muszę na lotnisku zdjąć buty i kiedy mam przeglądany bagaż i w ten sposób zabiera mi się prywatność”.
Niestety już kilka zdań później, twarz bojowniczki o wolność zostaje znów zastąpiona prawdziwym socjalizmem. Socjalizmem, który nakazuje dawać ludziom „dobro”, choćby sami tego nie chcieli:
Gdy byłam w Ruandzie, uświadomiłam sobie, że w ogóle nie rozumiem, co tam się stało, dlaczego się stało i dlaczego na to pozwoliliśmy. Wiedzieliśmy przecież, co tam się stanie. Mówiąc ”my”, myślę o świecie tak zwanej cywilizacji, o Zachodzie.