KakhetiaPo zejściu spod Kazbeku pojechaliśmy do Tbilisi, gdzie na lotnisku pożegnaliśmy Sebastiana, który musiał już wracać do Polski, a następnie ruszyliśmy w stronę Kakhetii. Jest to stepowo-pustynny region Gruzji położony na południowy wschód od Tbilisi. Słynie z bardzo rozpowszechnionej i różnorodnej uprawy winorośli i produkcji wina – praktycznie w każdym domu produkuje się wino na własne potrzeby. Jadąc od Tibilisi w stronę Signaghi warto skręcić w pierwszą większą drogę na południe. Prowadzi ona do jednego ze słynnych gruzińskich skalnych miast – David Gareja.

Dojazd tam zajmuje wprawdzie kilka godzin – droga pod koniec jest naprawdę kiepska i trudno nią jechać więcej niż 20-30 km/h, ale na końcu czeka nas najbardziej chyba urokliwy z zabytków gruzińskich. Po dotarciu na parking skierowaliśmy się w stronę otoczonego murem klasztoru położonego u stóp wzgórza. W środku znajdują się malownicze krużganki i cele wykute w skale. Ze względu na pustynny klimat panujący w południowej części Kakhetii klasztor ma ciekawie rozwiązany system pozyskiwania wody pitnej – służą temu głębokie tunele wykute w zboczu, gdzie zbiera się woda, a następnie jest przez mnichów wydobywana na powierzchnię.

David Gareja klasztorGłównym powodem naszych odwiedzin w David Gareji były jednak ruiny skalnego miasta położone po drugiej stronie wzgórza. Nie ma tam żadnych drogowskazów, wyłącznie wydeptana ścieżka i przez chwilę wątpiliśmy już czy trafiliśmy we właściwe miejsce. Udało nam się jednak dotrzeć do jaskiń. Są one położone wzdłuż ścieżki przy szczycie wzgórza, skrajne z obu stron są zdecydowanie gorzej zachowane niż kilka środkowych, a w pierwszej, którą odwiedziliśmy przykrą niespodziankę sprawił nam wąż, który ułożył się w wejściu, gdy byliśmy w środku. Na szczęście po chwili postanowił skryć się w cieniu i mogliśmy bezpiecznie wyjść. Same jaskinie są ciekawe przede wszystkim ze względu na świetnie zachowane freski z okresu istnienia miasta (powstało w V w. n. e.).

Freski David Gareja skalne miastoOstatecznie w dalszą drogę wyruszyliśmy późnym popołudniem. Celem było Signaghi, nie udało nam się tam jednak dotrzeć tego samego dnia. Po drodze zaopatrzyliśmy się w przedniej jakości wino w jednej z wiosek, a potem znaleźliśmy odpowiednie miejsce na nocleg. Na szczęście mieliśmy spory zapas wody – w Kakhetii jest to towar zdecydowanie deficytowy i znalezienie miejsca noclegowego z czystą wodą graniczy z niemożliwością.

Signaghi, KakhetiaDzień później byliśmy już w Signaghi – miasteczku powstałym bardzo niedawno (jak na Gruzińskie standardy), bo dopiero w XVIII wieku jako jedna z największych twierdz. W tej chwili mury i wieże są w nie najlepszym stanie, ale samo miasteczko jest naprawdę zadbane, główne ulice są po gruntownym remoncie i jest to jedyne chyba w Gruzji odnowione miasto turystyczne. Rzecz ciekawa, bo poza samą – dość urokliwą – architekturą i renomą centrum wina w zasadzie trudno powiedzieć o jakichś atrakcjach turystycznych Signaghi. Warto jednak zajrzeć do restauracji w miasteczku – za nieduże pieniądze można naprawdę dobrze zjeść, chociaż złożenie zamówienia przez osoby nieznające gruzińskiego wymaga sporo wysiłku.

Po krótkim pobycie w miasteczku udaliśmy się okrężną drogą z powrotem w stronę Tbilisi zwiedzając jeszcze katedrę w Alaverdi – miejsce również warte odwiedzenia, chociaż podczas naszego pobytu spora część kompleksu klasztornego była zamknięta z powodu remontu. Przy okazji przekonaliśmy się, że w Gruzji przejazd jakąkolwiek drogą poza kilkoma głównymi stanowi poważne wyzwanie – na odcinku około 100 km natrafiliśmy na remont i zupełnie zdemontowaną nawierzchnię, co sprawiło, że odcinek ten zajął nam ponad 4 godziny – niemniej widoki i klimat wiosek, przez które przejeżdżaliśmy w pełni to wynagradzał.