No i stało się. Wybrałem się wczoraj na najnowszą część wielkiej sagi Die Hard, czyli Szklana pułapka. Nie znam za dobrze angielskiego i nie wiem czy „Die” to szklana, czy może raczej pułapka, ale fakt jest faktem, że wczoraj przed moimi oczami ukazał się ten film z cyfrą 5 w tytule!
Od razu napiszę, że był to najgorszy film całego cyklu. Dochodziły do mnie tego typu opinie (np. od Muzungu), ale jak zawsze – chciałem sprawdzić na własne oczy…
W zasadzie należy zacząć od tego, że film praktycznie nie ma fabuły – to jest obraz posklejany z kilkunastu różnych kawałków w formie krótszych lub dłuższych scen, które nie zawsze tworzą całość.
Skoro nie ma interesującego fabuły, to co jest?
Jest jedna rzecz i jest jej dużo!
W odpowiedzi na żywotne potrzeby zidiociałego widza hamerykańskiego, jak również jewropejskiego mamy piękne i zarazem nudne wyścigi na autostradzie, niszczenie całej masy samochodów, ogromne wybuchy i koniec! W zasadzie powinienem jeszcze dodać, że „audycja zawiera lokowanie produktu” – tym produktem, a w zasadzie bardziej marką jest Mercedes-Benz.
Jak to bywało we wcześniejszych częściach Die Hard:
- wszystko dzieje się ostatniej chwili
- bohaterowie biegają po szkle
- skoki wykonywane są na granicy wykonalności
- bohaterowie mają niezużywalne siły
- nie istnieją przeciążenia
- jeśli tylko kończy się amunicja (odrobina realizmu) możemy być pewni, że zaraz znajdą się kolejne karabiny i magazynki za ukrytą ścianą (przepraszam zapędziłem się trochę… przecież to nie Wolfenstein 3D, a może jednak?)
- generalnie prawa fizyki i rachunek prawdopodobieństwa są ekstremalnie naginane
Powyżej wymienione elementy to oczywiście zestaw obowiązkowy współczesnych filmów sensacyjnych, ale są jednak granice i osobiście nie mogłem znieść:
- idiotycznego kolorowego i ćwierkającego (bardziej niż w TOS Star Trek) licznika Geigera-Millera, chociaż przynajmniej podawał wynik w dobrych jednostkach – μSv :)
- płynu, który dezaktywował promieniowanie
- pojemników z uranem, które wpadały w ogień i dosłownie nic się nie działo
- przekraczania granicy Rosja – Ukraina, bez nawet sekundowego napomknięcia na ten temat – dla Amerykanina zapewne będzie to jedno i to samo państwo
- brak jakiejkolwiek aktywności lub interwencji lokalnej policji, wojska etc. – przecież jesteśmy w Rosji, gdzie niemal co piąta osoba nosi mundur!
- itd.
Do tego wszystkiego oglądamy bardzo sztywnego, niemal tak drewnianego jak Borys Szyc Jai’a Courtney’a i niestety nie będącego u szczytu formy Bruce’a Willisa, chociaż trzeba przyznać, że uśmiech wciąż ten sam.
Na plus mogę zapisać, że nie ma żadnych zbędnych scen miłosnych i na siłę wciskanego erotyzmu, chociaż dla spragnionych pięknych kobiecych ciał jest jedna scena, której zrzut przedstawiam obok.
Na koniec dodam jeszcze, że w filmie jest zaskakująco wiele wpadek i błędów filmowych typu: mamy zmasakrowany przód samochodu, a po chwili jest OK, aby ponownie być zniszczonym…
Po Die Hard oczekuję nie tylko dobrego filmu akcji (pościgi, strzelanie, wybuchy) ale też ciekawie poprowadzonej fabuły, inteligentnych dialogów i co chyba najważniejsze specyficznego humoru! Tego wszystkiego niestety tutaj zabrakło i moja ocena to 4/10.
Tak na marginesie dodam jeszcze, że Klingoni mogliby się obrazić, za nadanie tak słabemu filmowi tytułu nawiązującego do sławnego zawołania Today is a good day to die…