Trochę mi zeszło ale wreszcie rozpoczynam obiecany cykl o Szkocji! Nawet wczoraj w jednym z komentarzy Hołek mnie poganiał, więc poczułem się już bardzo zobowiązany :)

Na pierwszy ogień idzie St Andrews – miasto, którego nazwę stanowi imię patrona Szkocji Świętego Andrzeja.

Jak dla mnie miasto bajka! Mieszka w nim mniej niż 20 000 osób, z czego prawdopodobnie połowa to studenci, pracownicy i obsługa jednego z najstarszych uniwersytetów na wyspach i w Europie. Miasto położone jest w hrabstwie Fife na wschodnim wybrzeżu Szkocji (56°20’13” N 2°47’59” W). St Andrews jest tak usytuowane, że praktycznie nie widziałem wzburzonego morza (Morze Północne), a może po prostu myśmy tak trafili?

Samo miasto zostało założone przez biskupa Roberta w 1140 r., a wspomniany University of St Andrews rozpoczął swoją działalność w tym samym momencie, w którym my walczyliśmy pod Grunwaldem (1410).

Dlaczego miasto tak mi się spodobało? To proste – nie ma tam praktycznie żadnego przemysłu ciężkiego, większość ludzi należy do tzw. middle class, przestępczość jest na bardzo niskim poziomie, jest czysto, cicho i spokojnie. Oczywiście nie wszystkim to odpowiada i znam takich, którzy chcieliby uciekać do wielkiego-gwarnego miasta ale dla mnie tam jest świetnie! Dodam jeszcze, że nie wiedziałem żadnych nierobów, żebraków ani innych takich, o których jeszcze pewnie napiszę przy opisie innych miejsc w Szkocji (np. Glasgow).

Co ciekawe St Andrews jest słynne w całym anglosaskim świecie ze względu na golfa! To właśnie tutaj odbywają sie jedne z najważniejszych zawodów w tej dziedzinie sportowej i to tutaj odnaleźć możemy sławne Old Course. Dla miłośników dziwnych muzeów (Krzysiu – coś dla Ciebie) można nawet pozwiedzać Muzeum Golfa, jako że w St Andrews golf jest popularnym sportem już od XV wieku.

Akurat w trakcie naszego pobytu w St Andrews odbywały się w weekend tradycyjne Highland Games. Zabawa przypomina odrobinę nasze pikniki albo tzw. odpusty, czyli dla każdego coś dobrego…

Miłośnicy tańca ludowego mogą popatrzeć na zmagania zespołów tanecznych jak również solistów i solistek (przynajmniej 40% „z przebłyskami”).

Jeśli ktoś lubi biegi na krótkie lub dłuższe dystanse również powinien być zadowolony.

Dla mnie o wiele ciekawsze było obserwowanie siłaczy ciskających i rzucających różnymi przedmiotami (chyba głównie kamieniami na sznurku). Co ciekawe, jak usłyszeliśmy z ust sędziego – jednym z lepszych zawodników był „szkot” pochodzący z „Gdańska nad Bałtykiem” :) Warto dodać, że panowie występują w tradycyjnych strojach od pasa w dół – górę stanowi jedynie podkoszulek albo podkoszulka (w zależności od regionu).

Dla dzieci i dorosłych dostępne są różnego rodzaju słodkości i muszę przyznać, że tak słodkich słodyczy jeszcze chyba nie jadłem.

Można też kupić różne różności – zazwyczaj kilka straganów sprzedaje ubrania, nakrycia głowy itp. Moje zainteresowanie wzbudziły wspaniałe kalosze z tradycyjną szkocką kratą, czyli tartanem (klanowym). Zerknijcie na zdjęcia – są urocze i aż żałuję, że nie kupiłem bo przecież ostatnio w Polsce takie kaloszki są w modzie!

Pisałem o zaspokajaniu dwóch zmysłów – wzroku i smaku ale przecież mamy jeszcze jeden ważny zmysł – słuch. Tak więc, dla miłośników tradycyjnej muzyki szkockiej występowało kilka grup grających na szkockich dudach (inne nazwy to koza, gajda, sierszenk, a po angielsku bagpipes) przy akompaniamencie instrumentów bębnowych.

Na koniec lista miejsc i obiektów, które trzeba obowiązkowo zobaczyć:

  • dziedziniec University of St Andrews
  • dom i ogród Rektora University of St Andrews
  • Old Course – sławne pole golfowe
  • St Andrews Castle – ruiny średniowiecznego zamku
  • ruiny gotyckiej katedry z XII wieku (cały teren wraz z cmentarzem, widok z wieży i małe muzeum)

Tyle opowiadania – poniżej pełna galeria pokazująca St Andrews i odbywające się w nim Highland Games: