Wysokie temperatury mnie generalnie dobijają! Czy jest 30 czy 35 °C, to dla mnie to już chyba nie ma różnicy, bo to jest po porostu za dużo!

Niby chwilę popadało ale co z tego jak wilgotność osiągnęła prawie 100% i po tych kilku zbawczych minutach deszczu wracamy do tropików :(

Wiem, że mało w tym miesiącu piszę i jakoś tak generalnie zaniedbałem również mój cykl „muzyka na niedzielę” ale tak czasem bywa…

Mając powyższe (ciepło i moje zaniedbania) na uwadze postanowiłem dziś poszukać jakiejś muzyki lub teledysku, który kojarzyłby się z chłodem, zimą, lodem i śniegiem. Pierwsze co mi przyszło do głowy (o zgrozo!) to Last Christmas zespołu WHAM (dla mniej wtajemniczonych – śpiewa George Michael). Oczywiście przebój zacny ale dzięki polskim (i nie tylko) sieciom supermarketowym i tzw. rozgłośniom radiowym nie jestem już w stanie tego utworu słuchać. Dodatkowo kategoria muzyczna „świecka kolęda” jakoś do mnie nie trafia :)

OK – w takim razie jeśli nie Last Christmas to co? Z chłodem nie kojarzy mi się zbyt wiele, więc ostatecznie stwierdziłem, że najlepszy na dzisiaj będzie, uwaga! – Jean-Michel Jarre!

Generalnie muzyka elektroniczna oczywiście może powodować bardzo szeroką gamę doznań i może nam się kojarzyć dosłownie ze wszystkim… Ja jednak wybrałem utwór Oxygene 4 (Oxygene part 4), który to w zasadzie chyba najbardziej wpłynął na wielką popularność Jana-Michała pod koniec lat ’70 i w kolejnych dekadach.

Co ciekawe – Oxygene 4 znają chyba wszyscy ale już nieliczni kojarzą, że teledysk do tego utworu (zaprezentowanego w 1977 roku) pokazywał nie mniej ni więcej jak marsz pingwinów na Antarktydzie! Jeśli (młodsi) czytelnicy nie wierzą, to zapraszam to obejrzenia i posłuchania tego teledysku – dla ochłody:

PS. Jutro wreszcie pojawi się obiecana galeria i opis z wyprawy na Howerlę 2061 m n.p.m. – najwyższego szczytu Ukrainy, zaliczanego do Korony Europy.