W zeszłym tygodniu miałem okazję zobaczyć nową produkcję filmową p.t. Sherlock Holmes opowiadającą oczywiście o sławnym detektywie Sherlocku Holmesie i jego wiernym kompanie dr. Watsonie.

Jak wiadomo jestem strasznym tradycjonalistą i nie przepadam za sequelami, remake’ami i innymi tego typu wytworami, więc poszedłem do kina z delikatnie mówiąc średnim nastawieniem.

Okazało się, że nie jest tak źle! Zacznę jednak oczywiście od wad :)

Nowe wcielenie sławnego detektywa wpisuje się niestety bardzo w styl współczesnego kina akcji. Są pościgi, szybka akcja, kobiety, miłość i gdyby nie realia wiktoriańskiej Anglii to opis mógłby pasować do kolejnego filmu z serii obrazów o agencie 007.

Przez chwilę bałem się też, że w filmie o tak zacnym bohaterze, który swoje postępowanie opiera na obserwacji i rozumnym wiązaniu faktów, pojawią się jakieś nadprzyrodzone elementy. Na szczęście wszystkie cuda pod koniec okazują się oczywiście magicznymi sztuczkami.

Warto podkreślić, że jak na amerykańskie kino, film zakończył się dość dużym niedomówieniem. Nie pokazano prof. Moriarty’ego, główny bohater nie wziął ślubu z główną bohaterką :) i w ogóle nie wiemy, co się dalej wydarzyło… Takie potraktowanie widza to nowość i duży plus dla twórców!

Oczywiście nie podobała mi się nadmierna brutalność Sherlocka i to wręcz nachalne pokazywanie go jako niedomytego, zapijaczonego i zdziwaczałego kawalera. Tak jakby wszyscy tacy byli!? Ja wolę wizję eleganckiego, niesamowicie inteligentnego i zrównoważonego gentlemana.

Jeśli chodzi o sam obraz to urzekło mnie tło wydarzeń. Bardzo dobrze dopracowany klimat wiktoriańskiego Londynu, wygląd ulic, ludzie, ich stroje, pojazdy i nawet drobne rekwizyty. Generalnie pod tym względem niczego nie brakowało, ani nic nie zostało przesadzone. Co więcej, duże wrażenie robią pojawiające się dość często XIX widoczki Londynu i Tamizy. Warto też zwrócić na całkiem niezłą ścieżkę dźwiękowa autorstwa Hansa Zimmera.

Kilka smaczków dla miłośników ukrytych symboli, znaczeń i skojarzeń (wszystko to moje prywatne obserwacje):

  • księga, którą posługiwali się w trakcie rytuałów „źli ludzie” miała litery hebrajskie – czyżby Kabała?
  • krzyż wydrapany na ścianie w więzieniu, w którym trzymany był Lord Blackwood był znakiem (krzyżem) Scjentologów
  • obiektem adoracji w trakcie mrocznych rytuałów kolegów Lorda Blackwooda jest przedmiot bardzo przypominający Ostensorium…

Podsumowując nie wiem czy polecać ten film czy nie? Z jednej strony podobał mi się, a z drugiej w kilku aspektach wręcz drażnił. Tak więc jeśli ktoś jest niezdecydowany, to myślę, że warto pójść do kina, żeby wyrobić sobie zdanie. Nie będą to na pewno stracone pieniądze, choćby ze względu na możliwość podziwiania ładnych obrazów oraz posłuchania niezłej muzyki.

Poniżej zwiastun, dość dobrze oddający klimat filmu: