Kazbek 5033 m. n.p.m.Czas na część drugą opowieści o letniej wyprawie do Gruzji. Trochę ponad dobę zajęła nam podróż od granicy Turecko-Gruzińskiej do Stepansmindy (do 2008 roku Kazbegi) – miasteczka u podnóży pięciotysięcznego wygasłego wulkanu. Stamtąd, z drobnymi przygodami, udało nam się samochodem wjechać aż pod Trinity Church, na wysokość ok. 2070 m. n.p.m., gdzie spakowaliśmy plecaki, zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy w stronę naszej Góry. Wyszliśmy późnym popołudniem, więc nie udało nam się wyjść szczególnie daleko. Biwak rozbiliśmy w wąskiej trawiastej kotlince. Następnego dnia dość mocno zachorowałem, więc po kilku godzinach rozdzieliliśmy się – ja i Kasia z jednym namiotem zostaliśmy na wysokości ok. 2500 m. n.p.m., a pozostali uczestnicy wycieczki poszli dalej.

Nasz żółty namiocik w bazie. W tle budynek dawnej stacji meteo.

Na prostym i przyjemnym fragmencie lodowca poniżej obozu bazowego pod okiem Sebastiana – jedyne
go z nas, który wcześniej bywał na lodowcach – poćwiczyli wiązanie się podczas marszu i asekurację na wypadek wpadnięcia do szczeliny. Wieczorem dotarli do bazy – dawnej radzieckiej stacji meteorologicznej na wysokości ok. 3700 m. n.p.m., gdzie obecnie Gruzińscy przewodnicy organizują schronisko. Nocleg w schronisku kosztuje 10 Lari (ok. 17 PLN) od osoby, ale można również rozbić namiot obok budynku – są nawet zostawione przez turystów kamienne murki. Ta przyjemność kosztuje 5 lari za noc (od każdego namiotu, bez względu na liczbę osób) – warto skorzystać z namiotu, w budynku jest równie zimno i na razie niewiele wygodniej. Schronisko nie prowadzi w tej chwili sprzedaży jedzenia, więc cały prowiant musimy wnieść na plecach.

Następnego dnia ja i Kasia dotarliśmy do bazy meteo po krótkim błądzeniu na lodowcu i morenie czołowej. W tym czasie pozostali wyruszyli na rekonesans i aklimatyzację w stronę szczytu. Kazbek jest teraz szczytem bardzo popularnym wśród Polaków, więc nie zdziwiliśmy się, że po drodze poznali dwóch rodaków – Jacka i Amadeusza, którzy postanowili im towarzyszyć następnego dnia podczas ataku na szczyt.

Jan na szczycie Kazbeku 5033 m. n.p.m.Wyruszyli późno jak na atak szczytowy – dopiero o czwartej nad ranem w składzie Renata, Sebastian, Jan oraz Lolek. Zabrakło Filipa, który źle się czuł i postanowił dołączyć do mnie i Kasi kolejnego dnia. Na szczyt dotarli około południa całą szóstką – razem z Jackiem i Amadeuszem, a do bazy zeszli dopiero o 18 – w tym czasie lodowiec ponad bazą rozmiękł i szczeliny były już bardzo niebezpieczne. Wszystkim poza Renatą bardzo dokuczała choroba wysokościowa – jednak jeden dzień aklimatyzacji na takiej wysokości to niewiele.

W tym czasie nasza trójka – również z dwoma innymi Polakami wyszliśmy w stronę szczytu. Z aklimatyzacją było już lepiej ale szliśmy powoli i niepewnie – tylko ja miałem wcześniej większe doświadczenia w górach wysokich, ale na prawdziwym, pociętym szczelinami lodowcu nie byłem nigdy wcześniej. Wróciliśmy po dotarciu do skalnej bariery na wysokości ok. 4000 m. n.p.m. i czekaliśmy na naszych towarzyszy z ciepłą herbatą i pewnym niepokojem – popołudnia pod Kazbekiem zazwyczaj są nieciekawe – jak zwykle padał deszcz i śnieg, dość mocno wiało.

Rekonesans na lodowcuNastępnego dnia czwórka zdobywców zeszła do Stepansmindy, a my ruszyliśmy na kolejny rekonesans – tym razem bardziej na lewo i dalej. Dotarliśmy do wysokości około 4200 m. n.p.m., gdzie zatrzymały nas szczeliny i rozmiękłe mostki śnieżne, które kilkakrotnie się pod nami zarwały – na szczęście niegroźnie. Wróciliśmy około godziny 15 do bazy z planem wyruszenia w nocy. Niestety do ataku szczytowego nie doszło – źle się czułem i bałem się prowadzić w takim stanie. Wróciliśmy więc do miasteczka, a wieczorem ruszyliśmy w dalszą drogę – w kierunku Kakhetii