Anioły i Demony Wczoraj wybraliśmy się do kina na nową superprodukcję hollywoodzkiego kina p.t. „Anioły i Demony”. Mój prywatny podtytuł „Podstawy religioznawstwa i historii sztuki – dla idiotów. Odcinek 2”.

Myślę, że już ten wstęp pozwala przewidzieć, co myślę o tym filmie… ale i tak pozwolę sobie napisać trochę więcej szczegółów.

Mniej więcej dwa lata temu miałem przyjemność (?) przeczytać książkę Dana Browna p.t. „Anioły i Demony”, jako że była bardzo zachwalana przez wielu znajomych i nieznajomych. Przebrnąłem przez nią w wielkich trudach, głównie ze względu na to, iż czytelnik jest traktowany przez autora, jako półgłówek, albo co najmniej skończony ignorant. Ale ja już tak mam, że jak zacznę czytać książkę, albo oglądać film staram się zawsze wytrwać do końca, no może prawie zawsze…

Brown na kilkuset kartach tej bestsellerowej (!) powieści pozwolił sobie na pomieszanie wielu tzw. faktów, które na siłę były przedstawiane jako prawdziwe. Powtarzał po 100 razy różne mądrości i nauki, tak aby każdy czytelnik mógł zapamiętać, a potem powtarzać znajomym i wychodzić na mądrego. Samo tempo akcji było godne wyścigu ślimaków. Opisy „przyrody” można odnaleźć chyba dłuższe tylko w „Panu Tadeuszu”, ale w przypadku tego ostatniego przynajmniej można docenić kunszt literacki. Pan Brown bynajmniej 13-zgłoskowcem nie pisuje :) Tak czy inaczej książkę „Anioły i Demony”, tak samo jak „Kod Leonarda” oceniam raczej dość słabo.

OK, ale nie o książkach miałem pisać tylko o filmie…

Chociaż na wstępie jeszcze powiem, iż oceniam, po reakcjach sali, że nie więcej jak 10-15% osób na widowni zapoznało się z lekturą przed filmem. Takie czasy…

Sam film jest dość wierną ekranizacją książki, z drobnymi różnicami, o których za chwilę. Tempo w filmie jest porównywalne z tempem w książce (ślimaki), ale to jeszcze nic, bo stopień nasycenia utworu „naukami” jest dla mnie osobiście nie do zniesienia. Mam na myśli np.:
– tłumaczenie (kilkukrotne) jak wygląda znak papieski itp.;
– powtarzanie, chyba trzykrotne w jednej scenie, jak nazywał się Rafael;
– wielokrotne wykłady (nagle spowalniające akcję) na temat historii powszechnej itd.

To tylko trzy przykłady, które można by mnożyć w nieskończoność…

Jeśli chodzi o różnice, to myślę że warto wymienić brak informacji w filmie o tym, że Kamerling był prawdziwym synem Papieża, a nie w przenośni. Dodatkowo w książce więcej „dzieje się” pomiędzy dr. Langdonem, a Kamerlingiem.

Tyle o minusach, bo są też plusy :)

Cała akcja dzieje się w Rzymie i Watykanie, czyli w miejscach wprost przepięknych! Zdjęcia są zrobione naprawdę bardzo dobrze. Kolory, ujęcia, klimat oświetlenia nocnego miasta – wszystko to robi świetne wrażenie. Jakoś trzeba było nadrobić fabułę efektami…

Tom Hanks jest taki „rozmymłany” i „zagubiony” jak zawsze. Dlatego też osobiście wolę Go w filmach typu: „Forrest Gump” albo „Terminal”. Ten drugi film jest raczej mało popularny, a wg mnie świetny i warty obejrzenia.

Tak więc podsumowując, można wydać na ten film kilka złotych, ale raczej dla efektów specjalnych i ciekawych zdjęć, bo na pewno nie dla fabuły.

Mam nadzieję, że Gosia i Rafał, z którymi byłem w kinie, również napiszą od siebie kilka słów o filmie.

A teraz na koniec ciekawostki:

  • Zaobserwowałem, że aż cztery razy dość wyraźnie w polu kamery pojawiała się flaga Armenii i trzy razy Kuby, a inne już raczej jednorazowo – dlaczego?
  • Jest też motyw, a w zasadzie dwa, dla miłośników tzw. poloników – pojawia się relacja w języku polskim, telewizji TVN :)
  • Przynajmniej dwa razy widać portret Jana Pawła II (raz na Placu św. Piotra, drugi raz przy grobie), co ciekawe i nie wszyscy wiedzą: książka D. Browna powstała w 2000, czyli kilka lat przed śmiercią JPII.
  • Co dla mnie osobiście ciekawe – wyobrażałem sobie Archiwa Watykańskie dokładnie tak, jak zostały pokazane na filmie.

Poniżej przedstawiam oficjalny zwiastun: